"- Ivette! Skarbie, Myszko, nie warto płakać, nie można płakać w tym stanie... kiedy to... będzie, to znaczy poród? - We wrześniu. Głupia byłam, uwierzyłam mu, mówił, że mnie kocha, znaliśmy się wiele lat... a on był okropny... jak zwierzę! - Moje biedactwo, maleństwo, dziecinko! Okrutni są mężczyźni... ale i kobiety też! - powiedział smutnym głosem. Głaskał jej włosy, tulił jak ojciec spłakaną córeczkę i zapytał tkliwie: - Masz chusteczkę, Myszko? Wyciągnęła z torebki, wytarła oczy, nosek. Nie mówił nic przez chwilę, jakby w sobie coś rozważał, ciągle trzymając ją w ramionach. Uspokoiła się. Teraz wpadła w zawstydzenie. Ukryła głowę na jego ramieniu. - Przepraszam, zawracam swoimi sprawami panu głowę. Taki mój los. Muszę cierpieć, jak widać nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Za winy swoje oraz innych. Wiadomo! "Prometeja" kiedyś mnie ktoś nazwał! - chlipnęła jeszcze raz. Uwolnił ją ze swoich ramion, wziął jej ręce w swoje dłonie, przytulił do ust."