Osnowa fabularna tej książeczki – śmiesznej, a zarazem melancholijnej - jest prosta: od kilkunastu lat Andrzej Stasiuk jako pisarz odbywa tury objazdowe po krajach niemieckojęzycznych. Czyta, odpowiada na pytania, wraca do hotelu, rano wsiada w pociąg, idzie na spotkanie, czyta, odpowiada na pytania, wraca do hotelu… Można pomylić daty i miejsca - przemyślenia pozostają prawdziwsze. Niekoniecznie prawdziwe, ale z pewnością – mniej pomylone. Dlatego "Dojczland" to raczej zapis wrażeń i refleksji, niż dziennik podróży. Dzięki tym refleksjom Stasiuk porządkuje kulturową mapę Europy, orientuje Europę wedle własnego centrum. Robi jednak wszystko, aby pomimo kilkunastoletnich porównań Wschodu i Zachodu ojczyzną pozostał rodzimy grajdoł. Nie idealizuje Polski – no, może odrobinę. Ale często bywa ironiczny i cyniczny pod adresem Polski, polskiej biedy, naszego zadupia, naszej drugorzędności.